To nie był dobry rok dla polskiej polityki ekologicznej. Nie był też na szczęście całkowicie stracony.
Nie był dobry, ponieważ upłynął pod znakiem stagnacji i uporu władzy, która, wbrew głosom ekspertów, forsuje karkołomne, pozbawione uzasadnienia ekonomicznego pomysły. Najbardziej spektakularnym jest XIX-wieczna w duchu idea przekopu przez Mierzeję Wiślaną. Kanał ma otworzyć Zalew Wiślany na Bałtyk i rozpocząć czas prosperity dla zapomnianego miasta portowego Elbląg. Ekonomiści i przyrodnicy nie zostawiają na tym pomyśle suchej nitki, rząd PiS twardo dąży jednak do inwestycji, zamierzając wywiązać się ze zobowiązań politycznych, podjętych wobec wyborców z Elbląga właśnie. Podobnych przykładów myślenia infrastrukturalnego jest więcej, czego najlepszym dowodem są plany poprowadzenia przez najcenniejsze obszary Mazur trasy ekspresowej.
Politycy prawicy ponieśli również dotkliwą porażkę w kwestiach polityki energetycznej. Mimo że skok ceny za uprawnienia do emisji CO2 zapowiadany był od wielu lat, nie zrobili nic, by się na ten moment przygotować. Podobnie jak poprzednicy konserwowali gospodarkę węglową, w myśl zasady „jakoś to będzie”. Co prowadzi całe społeczeństwo w stronę głębokiego kryzysu, nie jesteśmy bowiem przygotowani na zdecydowane podwyżki cen energii elektrycznej, które zdają się nieuchronne. W odpowiedzi dostajemy rosnący import węgla z Federacji Rosyjskiej.
Prawdziwą katastrofą jest polityka wodna. I tu znów, mimo alarmów hydrologów, rząd przez minione lata nie wykonał żadnych działań, które zmniejszyłyby ryzyko dotkliwych susz. Efekty było widać wiosną i latem – dużą część kraju znalazła się w obszarze dotkliwego braku wody, niektóre miasta wyłączyły fontanny i zakazały podlewania trawników i ogródków działkowych. A to dopiero początek, jeśli zdać sobie sprawę, że przed nami może być kolejna bezśnieżna zima.
Dlaczego zatem twierdzę, że miniony rok nie był dla polskiej polityki ekologicznej stracony? Z jednego powodu, ale jest to powód znaczący. Według wrześniowych wyliczeń Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii do końca tego roku przybędzie w Polsce 37 tysięcy mikroinstalacji fotowoltaicznych i osiągną one liczbę niemal 90 tysięcy. Dynamika tego przyrostu jest dosyć wysoka, a według ministerstwa może nas postawić na czwartym miejscu w Unii Europejskiej. Oczywiście ten entuzjazm opada, jeśli zdać sobie sprawę z różnicy skali na przykład pomiędzy Polską a Niemcami, gdzie liczba mikroinstalacji wynosi w tej chwili ok. 3 mln. Nie zmienia to jednak faktu, że w Polsce rodzi się ruch prosumencki. Jak przyznają sami politycy, jest on jedyną szansą na osiągnięcie w 2020 r. poziomu 15 proc. udziału OZE w zużyciu energii, do czego zobowiązała się Polska w unijnym pakiecie energetyczno-klimatycznym 2020. Stąd ulgi i ułatwienia, jak ujednolicenie stawek VAT dla przydomowej fotowoltaiki (do niedawna instalacje na dachach domów objęte były niższym podatkiem niż np. na pomieszczaniach gospodarczych), zwolnienie dotacji do fotowoltaiki z podatku dochodowego od osób fizycznych czy planowane zmiany w mechanizmach dystrybucji energii, w tej chwili mało komfortowych dla małych producentów.
Nie ma znaczenia, czy ten zwrot w polityce podyktowany jest dojściem do władzy młodszych polityków, obawą przed konsekwencjami niewywiązania się ze zobowiązań unijnych czy wszystkim po trochu. Politycy przepraszają się z fotowoltaiką, a kto wie, być może przeproszą się również z energetyką wiatrową.
Chcę wierzyć, że fotowoltaika będzie dowodem na możliwość uprawiania sensownej polityki ekologicznej. Że niewątpliwy sukces tej branży przekona nieufnych polityków prawicowych do otwarcia się na ekologiczne rozwiązania. Innego wyjścia zresztą nie ma, jeśli chcemy uniknąć katastrofy finansowej, galopujących cen prądu i ryzyka blackoutu.
Zaraz, naprawdę nie ma? Posłuchajmy wicepremiera i ministra aktywów państwowych Jacka Sasina, który świętując wspólnie z górnikami Barbórkę, czyli tradycyjne święto górników obchodzone w Polsce 4-ego grudnia, złożył daleko idącą deklarację. "W Polsce węgiel stanowi podstawę bilansu energetycznego. Opieranie się na tych zasobach bezpieczeństwa energetycznego nie stoi w sprzeczności z ochroną klimatu. Jestem przekonany, że właśnie wykorzystanie nowych technologii sprawi, że będziemy mogli nadal korzystać z tego strategicznego surowca, wykorzystując jego walory energetyczne i chemiczne oraz dostępność" – powiedział. I jeśli nie jest to wypowiedź obliczona na uspokojenie coraz bardziej rozgoryczonych górników, może oznaczać, że rozwiązania ekologiczne i ograniczające emisję CO2 nadal będą kwiatkiem do węglowego kożucha.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.